Stanisław Karpowicz, czyli malarz z urodzenia

foto: materiał nadesłany foto: materiał nadesłany
Spotkanie z Artystą i jego dziełami to nowa propozycja Galerii Staszica 13 w Zamościu. Była to znakomita okazja do podziwiania i rozmowy o błyskotliwych obrazach i rysunkach Stanisława Karłowicza ze Szczebrzeszyna, przedstawiciela trzech pokoleń malarzy. (30.11-1.12.2024 r.)

Ze Stanisławem Karpowiczem, uzdolnionym artystą malarzem ze Szczebrzeszyna, rozmawiam w grudniowe popołudnie w Galerii Staszica 13 w Zamościu. Artysta dzieli swoją uwagę także na rozmowę z licznym gronem osób zachwycających się twórczością malarza „z urodzenia”. Stanisław Karpowicz jest osobą bardzo skromną, a jego droga artystyczna owiana jest aurą tajemniczości. Rozmowa z niezwykłym artystą była dla autorki tekstu wyjątkową gratką.

Teresa Madej -W pana pracach, w ich subtelnej kolorystyce, dopatruję się wpływu impresjonizmu.

Stanisław Karpowicz: -W latach 90. XX wieku dwa miesiące spędziłem w Paryżu, zwiedzając galerie i muzea, szczególnie Luwr i Muzeum Orsay. Byłem niesamowicie zauroczony obrazami Degas. Te wszystkie reprodukcje, znane jego tancerki, w żaden sposób nie oddają tego, co jest na obrazie. Niesamowite kolory, niesamowita ekspresja. Niestety, tego nie widać nawet na najlepszej reprodukcji. Fotografia zabiera dużo rzeczy. Kiedyś zastanawiałem się nad tym, bo niektóre prace jednak zyskują. Nowoczesne aparaty nieco też przekłamują, ponieważ niektóre prace nie są idealnie ustawione kolorystycznie, a aparat fotograficzny może je „podrasować”. Ale też niektóre aparaty „przeciągają” kolory i wtedy znikają wszystkie subtelności.

-Na ile, podglądając dzieła najlepszych, korzysta pan jako artysta?

-Należy się uczyć od najlepszych, a więc od mistrzów. Kiedyś mój starszy brat, Sławomir, powiedział: -Jak chcesz się dobrze nauczyć malować, to ucz się od najlepszych. A gdzie można spotkać prace najlepszych? Tylko w muzeach. Jest w tym dużo prawdy. Jest taki malarz znakomity francuski Fantin-Latoura. Malował różne kwiaty. Te kwiaty są niesamowite.

-Ten zachwyt kwiatami uwidocznił pan w swoich obrazach. Intrygują mnie piwonie. Ma pan do nich szczególny stosunek? Czy to wynika z sentymentu dziecka?

-Nie tyko do piwonii. Te kwiaty, te piwonie, malowałem z natury. Były u nas w ogrodzie. Wstawiłem je do flakonu i namalowałem, bo one dość szybko tracą „życie”. Malowałem też rosnące piwonie. Inną aurę mają kwiaty ścięte, a inną aurę maja kwiaty rosnące, „żywe”. Jest bardzo znany obraz Fantin-Latoura, i to są malwy we flakonie. U nas też rosły malwy i kiedyś próbowałem zrobić sobie wielki bukiet z malw. I niestety, to mi się nie udało. I nie wiem jak on to zrobił, dlatego, że tuż po ścięciu i wstawieniu do flakonu, moje kwiaty się ugięły. Zapewne zabrakło im życiowych soków.

-Wypatrzyłam, dla mnie, bezcenny obraz. Nie pokazuje go pan w Galerii Staszica 13. Nosi tytuł „Katedra” i jest z 2017 roku.

-Przypominam sobie. To jest katedra, która mi się przyśniła. To była niejako próba namalowania tego, co mi się przyśniło i było umiejscowione w Szczebrzeszynie w konkretnym miejscu. Tam jest cerkiew i synagoga, ulica pod górkę, i tam pomiędzy synagogą a cerkwią stała ta katedra. Obraz bardzo szybko się sprzedał. A powstał na wystawę wydarzenia Szczebrzeszyn Stolica Języka Polskiego.

-Sądzę, że chyba wszyscy zachwycili się też bajkowym obrazem „Kwitnąca łąka”. Czy on powstał z natury czy z pana fantazji?

-Ten obraz także został sprzedany. „Kwitnąca łąka” powstała z fantazji. Równolegle malowałem inny obraz, ale nie miałem przyjemności poznać nabywców moich prac.

-Pomówmy, proszę, o pana subtelnych aktach kobiecych. Podziwiam obraz „W lustrze” za jego „francuską” delikatność w kolorystyce i formie.

-Akt to wdzięczny temat. Dobrze pani powiedział, że one są subtelne. Podczas malowania aktu kobiecego dla mnie nie liczą się zmysły, tylko estetyka. Piękno po prostu. Piękno tych linii kobiecych. Piękno tego „puchu marnego”. Proszę popatrzeć na piękne kształty. Gustav Klimt malował akty bardzo ozdobne. W mojej twórczości od zawsze były obecne akty.

-Czy należy rozumieć, że już w wieku 13 lat sięgnął pan po ten temat? Wiem, że pan na płocie zawiesił swoje prace i je sprzedawał.

-W wieku 13 lat, dobrze pani trafiła, zacząłem zarabiać na rysunkach pierwsze pieniądze. Ale ja nie nie pamiętam, żebym o tym gdziekolwiek mówił. W Szczebrzeszynie, przy ul. Zamojskiej był płot malowany na biało. To na nim zawiesiłem swoje rysunki i je sprzedawałem.

-Czy malując akty współpracuje pan z modelem?

-Zdarzyło mi się parę razy, że malowałem z modelem, ale jest to deprymujące i niekomfortowe, dla każdej ze stron. Podpieram się fotografią, którą najchętniej robię sam. Moja żona służy mi za model, a często nawet o tym nie wie, gdy ona jeszcze śpi, a o poranku jest już piękne światło. Mogę wtedy robić szkice, korzystając z dobrodziejstwa chwili. I to było bardzo fajnie, naturalne, bo żona o tym nie wiedziała, a nie sztuczne jak z modelem. Są nabywcy tych prac, szczególnie kupują je pary. Ale też panie kupują swoim mężom i nic się nie dzieje. Staram się, żeby moje akty nie były wyuzdane. Chcę, by one były artystyczne.

-We wszystkich pracach gra pan kolorami. Widać finezję i doskonałą technikę. Skąd do pana „przychodzą” właśnie te, a nie inne kolory?

-Z kolorowych farb (śmiech). Z kolorami jest problem i dlatego coraz częściej wracam do pasteli. Pastele jednak, suche pastele, nie tracą koloru, łatwiej nimi operować. Natomiast farby, niestety, zdarzyło mi się parę razy, kolor zmieniają. Trafiło mi się, że klient chciał zmienić ramy do portretu swojej mamy. Jak przysłał mi te obrazy, to zobaczyłem, że one się zmieniły. To nie była wina słońca, ale jakości farb, chociaż staram się malować najlepszymi farbami, amerykańskimi, holenderskimi. Niektóre kolory ze sobą nie zagrają, wręcz się zżerają. Natomiast, aby malować akwarele, trzeba być mistrzem. To jest zupełnie inna technika. Tu jest trudno cokolwiek dodać. Jak się do akwareli coś dodaje, to powstaje gwasz. Nigdy się w tym dobrze nie czułem, może dlatego, że zbyt często nie podejmowałem prób. Wolałem olej, wolałem pastel, a akwarele bardzo rzadko.

-Ulubionym pana tematem jest też pejzaż i to nie tylko okolic Szczebrzeszyna i Roztocza. Pejzaże zajmują pokaźną część pana twórczości.

-Tak. Pejzaż zawsze jest na czasie. Ważną rzeczą w malowaniu pejzażu jest, żeby oddać klimat miejsca. Ciężko jest to uzyskać siedząc w pracowni. Musi być plener, a ja już z tego wyrosłem. Kiedyś bardzo często chodziłem w plener. Nawet jeśli obraz nie przedstawia konkretnego miejsca, to klimat tego miejsca zawsze udawało mi się uchwycić w tym obrazie. To jest takie coś, co czasami trudno nazwać.

-Rozumiem, że te szczebrzeszyńskie widoki ma pan w oczach, w głowie...

-Oczywiście, jestem stąd, całe moje dzieciństwo to bieganie po szczebrzeszyńskich wąwozach, po polach i łąkach. Mam to we krwi. Zostało to mocno zapisane w moich genach.

-Na obrazach utrwalił pan też wodę. I to nie jest rzeka Wieprz. To pejzaże z podróży?

-Tak, ja lubię wodę. Ale to nie jest Wieprz. Są tu pejzaże z podróży do Francji, a także jest tu pastel, który oddaje, w małym stopniu, ale oddaje klimat norweskich fiordów.

- Przywołał się pan na Edgara Degas. Zapytam o innych mistrzów, których pan ceni.

-Jest ich tak wielu... Jeśli chodzi o polskich malarzy, to uwielbiam Wyczółkowskiego. Jest mistrzem. Jest u niego ta swoboda, ta lekkość. Urzeka. To maestro. Mistrzostwo, ma doskonały warsztat. Warsztat, wielu moich kolegów malarzy by się z tym nie zgodziło, to podstawa w każdej twórczości. Ktoś kiedyś powiedział, i ja się z tym zgadzam, że najbliższa malarstwu jest muzyka. I poezja. Jeśli chodzi o rzeźbę też muzyka, może perkusja. Malarstwo często porównuję z muzyką. Ciężko jest osiągnąć w czymkolwiek doskonałość, jeśli nie ma się dobrego warsztatu. Nie ma się tej swobody działania, tej lekkości.

-Czyli musi w duszy grać!

-Musi w duszy grać! Wyobraża sobie pani, że taki np. Chopin, stworzyłby tak wspaniałe kompozycje nie będąc wirtuozem instrumentu? Nigdy by tego nie zrobił. Miał ogromną swobodę, wirtuozerię tak doskonałą, że potrafił na tym fortepianie tak perfekcyjnie grać.

-Uważam, że pan osiągnął poziom mistrzostwa, szczególnie w aktach, kwiatach. A jak jest z pejzażami? Towarzyszą panu emocje?

-Staram się, ale widzę swoje niedoskonałości. Tak naprawdę, z taki samym zaangażowaniem podchodzę do każdego tematu, czy to będzie pejzaż, czy to będzie martwa natura.

-To znaczy, że ta finezja przejawi się także w obrazie fiordów?

-Ależ oczywiście, że tak. Wszędzie jest potrzebna ta finezja, ta biegłość, żeby pokazać to, co często trudno określić słowami. A szczególnie, przynajmniej w moim przypadku, kiedy jest ten trans tworzenia. Niektórzy to mogą nazwać natchnieniem. Ale bez swobody działania, to natchnienie nic nie pomoże. Trudno jest ten mój stan tworzeni ubrać w słowa.

-Natchnienie może wymuszać tworzenie, a przecież to ma być swoboda tworzenia.

-Oczywiście, że tak. Zdarza się taka chwila zachwytu, tak jak z fiordami. Oby jak najczęściej. I dlatego, to jest takie interesujące. I intrygujące. Za każdym razem fascynujące. Podstawą jest fascynacja. Dziwię się, że dzielę się tymi spostrzeżeniami. Jaki kształt mają te drzewa, liście, jak ta natura jest piękna i nieodgadniona do końca. Człowiek próbuje wszystko nazwać, określić i wytłumaczyć w sposób detaliczny. Ale tego się nie da, na całe szczęście. Moim zdaniem, takie próby nazwania i wytłumaczenia, dlaczego to się dzieje, że różny jest kształt liści, inny kolor liści, i siłą jakiej mocy jest to stworzone będą nieskuteczne...

-To musi być metafizyka.

-Tak. Metafizyka. I dlatego to jest piękne, bo nieodgadnione. I mam nadzieję, że na długo.

-Czyli obraz ma wystarczyć za tysiąc słów?

-Nigdy w ten sposób nie podchodziłem do oceny obrazu. Ja wiem? Tysiąc słów? Myślę, że miliardy słów. Jeśli chodzi o mnie, moje obrazy powstają w ciszy. Ta cisza jest pozorna, ponieważ ja cały czas rozmawiam, prowadzę dialog ze sobą, zadaję sobie pytania, i to jest mój sposób na malowanie. Nie rozmawiam głośno, nie używam słów, to są jakieś skróty myślowe, jest burza myśli i tysiące pytań, na które muszę znaleźć odpowiedź. Bo jeżeli nie znajdę, to będę błądził. To jest dla mnie ważne, bo może inni malarze inaczej myślą.

-A ci inni pana mistrzowie?

-Chcę podkreślić, że cenię malarza, ale przede wszystkim za konkretne jego dzieło. Bo to konkretne dzieło mistrza jest dla mnie najważniejsze. Jeśli chodzi o polskich malarzy, to bardzo podobają mi się obrazy Wojtkiewicza. To był młody człowiek, ale bardzo utalentowany. Też go uznaję za mistrza, choć był młodym człowiekiem. Tak samo oceniam Podkowińskiego. Choć był młody i zmarł przed trzydziestką, to z powodu znakomitych dzieł, i nie chodzi tylko o „Szał”, którym wywołał towarzyski skandal, a który potem zniszczył, to zapisał się w panteonie polskich artystów. Jest też jego obraz - akt „Konwalia”. Jest niesamowity. On pod względem koloru był zafascynowany impresjonistami. Ale ten jego impresjonizm był całkiem inny. I jak patrzę na świeżość jego obrazów, to uznaję, że to naprawdę wielki, wielki malarz. Cenię tych malarzy, którzy mieli w sobie tę lekkość. I oczywiście cenię Matejkę. Namalował obrazy, które są rewelacyjne.

-Czy ma pan ulubioną tematykę obrazów? Czy z taką samą estymą podchodzi pan do malowania aktów, kwiatów, pejzaży?

-Niekoniecznie. Jednak inne są emocje przy malowaniu aktu, gdzie dochodzą niekontrolowane emocje, to to jest piękno innego rodzaju, związane ze zmysłowością, choć staram się je odsunąć na bok. Akty są estetyczne. Jestem samoukiem. To jest rodzaj samokształcenia, i musi być ten ciąg do samokształcenia. Jeśli go nie ma, to nic z tego nie będzie.

-Był w pana życiu etap Krakowa. Co zdecydowało, że pan powrócił do Szczebrzeszyna?

-Tak. Piętnaście lat mieszkałem w Krakowie. Przeważyła tęsknota za miejscem, za drzewami, rodziną, wspomnienie dzieciństwa. Moim zdaniem, od tego człowiek nie powinien się odcinać. Ja miałem o tyle dobrze, że długo się nie zastanawiałam, choć miałem inne życie, bo chciałem być tu. Był jeszcze epizod hiszpański, dwa lata w Hiszpanii, gdzie bardzo dobrze sprzedawałem swoje obrazy. Mieszkałem w bardzo ładnym miejscu, w Segowii, niedaleko Madrytu. Odwiedzałem Madryt, Muzeum Prado, widziałem obrazy Velázqueza. Niesamowity malarz. Była też wielka wystawa jego dzieł, ale nie byłem na niej, bo była 1,5 km kolejka.

-Sięga pan również po martwą naturę, żeby pokazać, że potrafię namalować wszystko?

-Byłaby to fałszywa skromność, gdybym powiedział, że tak nie jest. Ale podjąłem wyzwanie. Patrzę na martwe natury Fantin-Latoura... I to jest zaznaczone na obrazie, że wg Fantin-Latoura. I to powstało w ciągu jednej godziny. Może to nie jest tak doskonałe jak oryginał, ale podejmuję wyzwanie. Natomiast, nie jestem kopistą, chociaż zdarzyło mi się malować na zamówienie jakieś kopie, ale te kopie były bardziej moimi pastiszami, niż kopiami.

-Sięgnął pan także po temat konia. Co na to wpłynęło? To też wyzwanie?

-Piękne zwierzę. Gdy zaczynałem malować byłem zafascynowany końmi. Koło mojego domu chłopi zostawiali furmanki i szli na targ. Te konie często się wyprzęgały, gryzły się ze sobą. Był też targ koński. Ja brałem blok pod pachę i malowałem konie, te pyski, te pęciny. Wziąłem kiedyś stary blok i zobaczyłem te rysunki koni, to byłem zaskoczony, że są tak dobre. Jak to kiedyś powiedział żartobliwie Picasso: -Jak byłem dzieckiem to rysowałem jak Rafael, teraz kiedy jestem już dorosły, rysuję jak dziecko. W moim przypadku było podobnie (śmiech).

-Dodałabym, że maluje pan z dziecięcą radością, której przez lata pan nie utracił.

-I naiwną radością. Ale nie jest to technika malarstwa naiwnego.

-Czy są obrazy, których pan nie namalował?

-Są takie obrazy, one są w mojej głowie. Są takie obrazy, do których się nie zabieram, bo nie jestem na nie gotowy. Mam nadzieję, że to coś mi podpowie, że nadszedł ten czas, jesteś gotów. Często wracam do obrazów, które nie były skończone, bo o nich zapomniałem.

-Jak pana rozmowy z odbiorcami pana dzieł zaprezentowanych w Galerii Staszica 13?

-Ludzie są bardzo mili i autentycznie zainteresowani moimi obrazami.

-Czy zauważa pan w pracach różnicę w poziomie warsztatu na przestrzeni ostatnich lat?

-Oczywiście, że tak. Chce pani wiedzieć, czy warsztat się pogłębia, ale oprócz warsztatu jest coś takiego jak zręczność, czyli zdolności manualne, które się z wiekiem traci. Wtedy może te rysunki nie są doskonałe, aż takie precyzyjne trafione, ale to też ma swój urok, te poszukiwania odpowiedniej linii.

-Czego mogę panu życzyć? Półtora kilometrowej kolejki? Może przed Staszica 13?

-Jasne. Wystarczy – zdrowia! I żeby zdolności manualnie się nie kończyły. Bardzo lubię gitarę, ale od pewnego czasu lewa ręka nie jest już taka sprawna. Brat przywiózł z Francji dziesięć płyt różnych zespołów. Ta fascynacja muzyką pojawiła się gdy miałem dwanaście lat. Jakiś czas po tym, jak sięgnąłem po pędzel, pojawiła się gitara. Był czas, gdy zastanawiałem się w którym kierunku pójść... A teraz wystawiam prace w Galerii Staszica 13. Będą też kolejne obrazy.

-Dziękuję za rozmowę.

-Dziękuję bardzo.

Skomentuj

- Treść komentarza powinna być związana z tematem artykułu.
- Komentarze naruszające netykietę będą usuwane.
- Portal ezamosc.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
- Użytkownik publikując komentarze reprezentuje własne poglądy i opinie, biorąc pełną odpowiedzialność karną i cywilną za publikowane treści.
- Pola wymagane są oznaczone *
- Twój adres email nie będzie opublikowany
- Korzystając z opcji 'komentarz', akceptujesz zasady regulaminu i politykę prywatności.
- Aby dodać komentarz, musisz zaznaczyć pole "Nie jestem robotem", tym samym potwierdzasz, że akceptujesz zasady regulaminu

Powrót na górę

Sekcje

Polecamy

ezamosc.pl

Reklama

Narzędzia

Follow Us