Przestrzeń w rzeźbie – rozmowa z Piotrem Twardowskim cz. 2.

foto: materiał nadesłany foto: materiał nadesłany
W ramach idei „Mistrz i Uczeń”, w Galerii Rzeźby prof. Mariana Koniecznego, zaprezentowano wystawę wybitnego artysty rzeźbiarza Piotra Twardowskiego. Zamościanin, który już wpisał się w historię rzeźby w Polsce, na wystawie pt. „Przestrzeń” pokazał dzieła znane i uznane w świecie. Wernisaż wystawy zgromadził tłumy zamościan, gości z Krakowa i z Warszawy (30.08.)

Wystawę Piotra Twardowskiego, dr hab. sztuki i profesora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na Wydziale Rzeźby, poprzedziły ekspozycje innych wybitnych absolwentów tej uczelni, kształcących się pod okiem prof. Mariana Koniecznego: Zygmunta Jarmuła ze Szczebrzeszyna i Krzysztofa Brzuzana z Rzeszowa. Na wystawę prac Twardowskiego Zamość musiał długo czekać, ponieważ artysta wyruszył na „podbój” świata sztuki.

W internecie znajdziemy niezwykle trafne dookreślenia artysty rzeźbiarza: kowal z Krakowa, mityczny czarnoksiężnik, czy mistrz magii. To zapewne z powodu, że czaruje on widza cudami ze stali. Myślę jednak, że wyjątkowy talent i pasja Piotra Twardowskiego, potwierdzone na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat wieloma Grand Prix, wynika także z faktu, iż genialny artysta rzeźbiarz pochodzi z „kraju skrzydlatych jeźdźców”. W związku z czym, jest w jego DNA artystyczna brawura i fantazja, które pozwoliły mu zawojować Azję, Amerykę i Europę.

Najpierw podbił Japonię, czyli w 2005 roku został finalistą konkursu 21. Wystawy Rzeźby Współczesnej w Japonii 2005, Park Tokiwa, Ube. Potem sukces gonił sukces. Nieco w skrócie można rzec, że zwycięskie artystyczne tournée Piotra Twardowskiego zawiera się pomiędzy Grand Prix Międzynarodowego Biennale Rzeźby – Chaco 2006, Resistencia (Argentyna) i zaproszeniem do jury Międzynarodowego Biennale Rzeźby – Chaco 2024!

Wystawa Piotra Twardowskiego „Przestrzeń”, to według mnie, jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych tego sezonu. Dlaczego? Zapraszam do lektury, a Muzeum Zamojskie w Zamościu, przy którym działa jedyna taka w Polsce Galeria Rzeźby prof. Mariana Koniecznego, uhonorowanego w „Alei Sław” w 2014 roku, zaprasza na niezwykłą wystawę.

***

Teresa Madej: - Które dzieło rzeźbiarskie uznaje Pan za dzieło swojego życia? Czy odpowie Pan, że to, które stworzę w przyszłości?

Piotra Twardowski: To trochę jak pytanie w wielodzietnej rodzinie: które dziecko kochasz najbardziej? Do każdej z moich prac mam sentyment i są związane z określonym miejscem oraz czasem, w którym powstały. Nie czuję, żeby któreś z nich było starsze czy mniej istotne. Czasami odkrywam je od nowa, nawet jeśli leżą pochowane w skrzyniach w pracowni. Lubię wszystkie swoje prace, jeśli tak wypada mówić artyście. Często zadaję sobie pytanie, kiedy dzieło jest naprawdę skończone. Czasem zastanawiam się, że mogłem zrobić coś inaczej, dodać coś więcej. Niekiedy robię drugie wersje, mimo że jestem zadowolony z pierwszej. Nie mam ulubionej pracy, każda z nich kojarzy mi się z jej przestrzenią i miejscem, gdzie była prezentowana. Zazdroszczę mojej rzeźbie „Z kraju skrzydlatych jeźdźców” muzeów, w których była prezentowana, bo chętnie sam bym się tam pojawił, choć pewnie zajęłoby mi to sporo czasu. W samych Chinach odwiedziła osiem muzeów, zaczynając od Muzeum Sztuki w Xian w prowincji Shaanxi w 2011 r, gdzie znajduje się słynna chińska Terakotowa Armia, a potem podróżowała przez 6 lat po europejskich stolicach – Londyn, Lizbona, Bruksela, itd.. Cieszyłbym się, gdybym mógł podróżować z tą rzeźbą.

Teresa Madej: - Czy musiał Pan zamieścić autorski opis pracy „Z kraju skrzydlatych jeźdźców” do katalogu wystawy?

Piotr Twardowski: Towarzyszył jej drobny komentarz z czego wynika ta praca. Fundacja Inspiring Culture z Brukseli wpadła na pomysł, aby z każdego kraju wybrać jednego reprezentanta do ich projektu międzynarodowej wystawy rzeźby - „Wojownicy. Dialog z wojownikami Cesarza Qin”. Skontaktowali się ze mną z zapytaniem, czy chciałbym wziąć udział. Pomysł od razu wydał mi się bardzo interesujący. Do projektu zaproszono 27 artystów z Europy i 3 z Chin. Tematem pracy miało być nawiązanie do chińskiej Terakotowej Armii.

Dlatego stworzyłem „Z kraju skrzydlatych jeźdźców” – husarza, który symbolizuje nasz kraj z czasów, gdy oręż miał ogromne znaczenie. W kontekście dzisiejszej sytuacji związanej z Rosją, wracamy do tego tematu. Choć teraz patrzymy na husarza z przymrużeniem oka, kiedyś na polu bitwy stanowił on wielką potęgę. Samo przyczepianie skrzydeł, z racji naszej liczebności, może wydawać się kuriozalne, ale wówczas miało ogromne znaczenie.

Teresa Madej: - Ale i genialne. To polska fantazja. Ona nie umarła.

Piotr Twardowski: Oczywiście. My, Polacy, mamy wiele interesujących cech narodowych. Jak powiedziała Izabela Winiewicz-Cybulska podczas wernisażu, są to cechy pozytywne. Polacy są przedsiębiorczy, pomysłowi i sprytni, szczególnie w trudnych warunkach. W nas tkwi ta ułańska fantazja, która pozwala nam znaleźć kreatywne rozwiązania i radzić sobie z wyzwaniami.

Teresa Madej: - To przenośnia, a w tym jest coś głębszego, tu chodzi o Polskę, o Ojczyznę.

Piotr Twardowski: Ja mam swoją małą ojczyznę. Dla mnie jest nią Zamość. Zawsze miałem sentyment do tego miejsca. Cudowne dzieciństwo, młodość, okres liceum. To było coś niepowtarzalnego. Wyjechaliśmy do Krakowa, który jest oczywiście piękny i ma swoje uroki, jednakże Zamość dla nas, z żoną, znaczy zdecydowanie więcej. Rodzinnie wróciliśmy do naszych mam, ponieważ ojcowie już nie żyją. Chcemy tu być. Czujemy się tutaj dobrze. Zamość to moja „wyspa”.

Teresa Madej: - Jak zatem urok i atmosfera, a także piękna architektura Zamościa wpłynęła na młodego Piotra, że zdecydował o pójściu do Liceum Plastycznego?

Piotr Twardowski: Zamość zawsze był piękny, ale zmieniał się z biegiem lat. Pamiętam czasy gierkowskie, kiedy na dożynki, przed jego przyjazdem, trawę "malowano" na zielono, a spod świeżo rozłożonej darni w parku wystawała pomarańczowa siatka. Mieszkałem wówczas przy ulicy Róży Luksemburg, dzisiaj Peowiaków. To tam toczyło się moje życie, a blisko było do parku i murów twierdzy, które wtedy były w trakcie restauracji i stanowiły ogromny plac budowy.

Teresa Madej: - Czy tata oprowadzał Pana po murach twierdzy, po Zamościu. Pełnił przecież funkcję wojewódzkiego konserwatora zabytków?

Piotr Twardowski: Tak. Jako dzieciak także sam się oprowadzałem. Ojciec jeszcze wcześniej był dyrektorem PTTK, co budzi we mnie duży sentyment, ponieważ wspólnie uczestniczyliśmy w rajdach po Roztoczu. To były piękne rajdy z ogniskami, których dziś się już nie pali z powodu zakazów, ale kiedyś organizowano ogromne ogniska, do których wrzucano kilka worków ziemniaków – coś, czego dziś już nie ma. Pamiętam także, jak profesor Konieczny, pod koniec roku akademickiego, zapraszał nas, studentów, na wspólne śpiewanie przy ognisku, które prowadził razem z żoną Marylą. To były bardzo miłe chwile, które z biegiem lat się zmieniały – przychodzili coraz młodsi studenci, ale profesor wciąż śpiewał, a przeżycie to było wspaniałe.

Sam Zamość jako miejsce też się zmienił. Kiedy przeprowadziłem się z rodzicami na Stare Miasto, to wówczas inaczej wyglądało niż obecnie. Mieszkańcy byli specyficzni w pozytywnym znaczeniu, ta specyficzność była dla mnie urokliwa. Miałem różnych, ciekawych kolegów. Jako dziecko grałem w piłkę z kumplami na Rynku Wielkim i nie baliśmy się, że kogoś nią trafimy, co dziś raczej nie jest możliwe. Potem miałem znajomych, którzy odwiedzając Zamość przyrównywali go do Sycylii, wszechobecna cisza, spokój i nikt nie spieszył się. Teraz, jako miasto turystyczne, Zamość tętni życiem, hałasem i różnymi wydarzeniami, co jest oczywiście na plus. Kiedyś, odwiedzając Wenecję, natrafiałem na miejsca, gdzie lokalna ludność była zmęczona turystycznym zgiełkiem. W Zamościu zmiany turystyczne są postrzegane na korzyść, ale czy dla mieszkańców ?

Teresa Madej: - Teraz Wenecjanie chcą limitować liczbę turystów. My chcielibyśmy pół miliona turystów, ale, żeby tyle szumu nie było.

Piotr Twardowski: Jeśli mowa o szumach, to pamiętam jak jeździliśmy nad Szumy, gdzie nikogo nie było. Kąpaliśmy się... Teraz wędruje się tam jak przez Krupówki. Tłum ludzi.

Teresa Madej: - Zapewne także Zamojskie Lato Teatralne jest w Pana miłej pamięci?

Piotr Twardowski: Pamiętam Lato Teatralne. Miałem super warunki do oglądania, bo z okna mieszkania na I piętrze kamienicy. Spektakle spektakularne. Oglądałem je jako młody chłopak z wypiekami na twarzy. Mieliśmy i mamy znakomite imprezy: Lato Teatralne, Jazz na Kresach to klasyka, która otwiera cały korowód wydarzeń kulturalnych.

Teresa Madej: - Powróćmy do Pana prac i Pana warsztatu rzeźbiarskiego. Czy na starcie jest tytuł, temat pracy? Czy to stanowi prawidłowość w Pana pracy?

Piotr Twardowski: Jest jakaś idea. To, co chcę wyrazić. Są wątki związane z tematem np. konkursu. Zawsze jest myślenie o treści. Jaką idee ta praca ma przedstawiać. Jaką idee ma w sobie zawierać. Robię rzeźby abstrakcyjne. One nie mają wprost przedstawiać. Chcę raczej zasugerować. W pracy „Z kraju skrzydlatych jeźdźców” dopatrują się ludzie tego husarza, choć on nie jest tak dosłownie przedstawiony. Dla mnie jest bardzo dosłowny. Ale pewne osoby po czasie stwierdzają: - A to jest jednak figuracja, a tu jednak są skrzydła. Konia nie ma, ale jeździec zsiadł z konia. Jest jakaś treść zawsze na początku, a później poszukiwania formy do tej treści.

Teresa Madej: - A jak Pan poszukuje? Robi Pan próbne rysunki?

Piotr Twardowski: Ja nie rysuję, nie zapisuję koncepcji, choć rysowanie jest praktyką szeroko stosowaną u artystów na początku pracy. Ja uważam, że jako rzeźbiarz powinienem od razu szukać w przestrzeni, czyli w moim przypadku - robię trójwymiarowe obiekty. Wtedy te rzeczy się ze sobą zgrywają, odkrywają, coś sugerują. Rysunki pobudzają wyobraźnię, ale wydaje mi się, że rzeźbiarze często popełniają ten błąd, „uprzestrzenniając” potem ten rysunek w rzeźbie, podążają za nim, w efekcie później te rzeźby mają tylko przód i tył. Nie myślą w kategoriach przestrzennych, że one muszą mieć atrakcyjność z każdej strony. I dlatego robię projekty, mogę je oglądać, obracać w rękach. Przy dużej rzeźbie jest to trudniejsze. Zawsze zaczynam od modeli, projektów przestrzennych. Robię je z różnych materiałów. W pewnym momencie, doszedłem do takiego wniosku, że najlepiej jest robić modele w materiale, w którym później będę go realizował. Metal sam z siebie też będzie podpowiadał pewne rozwiązania. Jak go nagrzeję, wygnę na kuźni, to ten kształt ułoży się tak, jak układa się w metalu. I później powtórzenie tego w odpowiedniej skali jest próbą znalezienia tej jakości pracy, którą znalazłem w małym modelu. Myślę, że te modele są najbardziej kreatywne.

Teresa Madej: - O skali, czyli wielkości rzeźby decyduje Pan, czy są wytyczne organizatora?

Piotr Twardowski: Czasami wymiary są z góry określone. W przypadku pracy „Z kraju skrzydlatych jeźdźców” maksymalna wysokość była ustalona na 2,20 m, więc dostosowałem się do tych wytycznych. Były również ograniczenia związane z transportem, ponieważ organizatorzy wiedzieli, że rzeźba będzie musiała się „przemieszczać”.

Teresa Madej: - Podaje Pan, że dzieła są w części abstrakcyjne. Ale patrząc na Pana rzeźby, przyszło mi na myśl, że w tych pracach są inklinacje muzyczne? Czy tak jest?

Piotr Twardowski: Jestem związany z muzyką. Grałem kiedyś na perkusji w dwóch zespołach. Jak człowiek jest młody, bardzo dużo poszukuje. Byłem też w MTA (Młodzieżowy Teatr Aktualności), który prowadził Pan Zakrzewski, niegdyś dyrektor zamojskiego PLSP. Wiele osób znam i pamiętam z tamtych lat. To są moi znajomi, przyjaciele. W liceum plastycznym wielu artystów łączyło te dwie pasje - plastykę i muzykę. W klasie mieliśmy kilka osób grających na różnych instrumentach. Od razu powstał pomysł, no to grajmy wspólnie. Ja zakupiłem perkusję. Słuch miałem nie do końca, wokalnie też bym się nie zrealizował, ale granie na perkusji dosyć dobrze mi wychodziło. Grałem też 8 lat w piłkę ręczną w Klubie „Padwa”. Ale faktycznie, ta muzyka była w kręgu moich zainteresowań, choć wiedziałem, że w muzyce nie osiągnę większego poziomu. Na początku człowiek dużo próbuje, a potem patrzy, co najbardziej rokuje w jego życiu. I dlatego ta rzeźba pojawiła się bardzo późno w moim życiu, ale bardzo się w nią „wkręciłem”. Wydaje mi się, że ten czas młodości powinien być taki mega intensywny, bo to daje szanse w dorosłym życiu na świadome podjęcie decyzji. Patrzę na studentów, którzy zdają się być nie do końca przekonani. Jakby studiowali na próbę. A studia powinny być już świadomym wyborem.

Teresa Madej: - Czyli nie wszyscy mają tak jak Pan, który uparcie chciał studiować na ASP.

Piotr Twardowski: Trzeba walczyć o swoje i przejawiać tę determinację. Zresztą, nie zrobiłbym żadnej rzeźby, gdybym nie był uparty. Łatwo można się zniechęcić, gdy robisz jedną rzecz 8 miesięcy. I wytrwać w tej potrzebie robienia tego. Tym bardziej, że w pewnym momencie praca już nie jest taka kreatywna. Ten projekt, który robię na początku z ekscytacją, a potem jest ten warsztat, który trzeba rzetelnie, po kolei przerobić. Kuć, spawać, szlifować, składać razem poszczególne elementy do siebie i sprawdzać, jak to działa już w tej pełnej skali. W niektórych przypadkach musiałem poprosić kilku silnych znajomych, którzy musieli przyjść, pomóc mi ustawić całą konstrukcję rzeźby na pierwszą próbę. Duże rzeźby robię z kilku elementów. Czasem tak samodzielnie całkiem nie mogę ich wykonać, musi być ktoś kto, przytrzyma element, abym mógł go przyspawać. Małe rzeźby to nie jest problem. Ale duże realizacje, jak ta przykładowo do Japonii, już tak.

Mam takie pamiątkowe zdjęcia, jak mocujemy się z tą rzeźbą Permutacje przed wylotem jej do Japonii. Przyjechał wówczas do Krakowa mój teść Mirek z Zamościa i pomagał mi przed pracownią ją ustawić. Po złożeniu okazało się, że wcale nie wygląda tak, jak powinna. Musiałem ją rozebrać, szybko przerobić w pracowni, jeszcze raz złożyć. Zawsze gonią terminy. Powykańczałem ją w biegu, spakowałem w skrzynie i poleciała do Japonii. Zabawne, bo jak realizowałem tę rzeźbę w małej pracowni w Krakowie na ulicy Skrzatów, to poszczególne elementy rzeźby wynosiłem na chodnik, a na wieczór znów chowałem do pracowni. Ta praca po prostu nie mieściła się w pomieszczeniu. Jak ktoś ma determinację, to będzie walczył do końca. „Permutacja” z 2007 r. otrzymała potem Grand Prix.

Teresa Madej: -Wiem, wiem. Tu są same Grand Prix!

Piotr Twardowski: O tyle ciekawe, że wówczas po raz pierwszy Grand Prix otrzymał Europejczyk w tym konkursie Biennale Ube'07, 22 Edycja Międzynarodowego Otwartego Konkursu Rzeźby w Japonii.

Teresa Madej: - Teraz rządzi Pan na pięciu kontynentach...

Piotr Twardowski: To był ogromny sukces i ogromna satysfakcja. Wiadomo, że człowiek nie robi tego dla nagród, ale jak one się zdarzają, to jest to zwieńczenie trudu, jaki się podejmuje.

Teresa Madej: - Czy ten konkurs w Japonii miał zakreślony temat?

Piotr Twardowski: Na wystawie mam dwie prace prezentowane na konkursach w Japonii. Jest „Kamerton”. Wtedy prace miały nawiązywać do hasła ‘Tokimeku” czyli w tłumaczeniu „Drżenie, pulsowanie”. Chodziło ogólnie o to zjawisko. Wtedy Grand Prix otrzymał Japończyk, który zrobił pracę bardziej związaną z miejscem, czyli pulsowaniem miasta Ube. Tam były tereny kopalniane. Młode, przemysłowe, nie mające atrakcji turystycznych miasto wymyśliło sobie koncepcję biennale z parkiem rzeźby, aby go uatrakcyjnić. Ta jego praca, to były belki, które się samoistnie klinowały i tworzyły taki strop kopalni. Więc to było „pulsowanie” tego miejsca ze względu na tradycje kopalniane. Ja pomyślałem, że dla mnie drżenie, pulsowanie najbardziej oddaje kamerton. Przedmiot, który dzięki swojemu drżeniu wydaje odpowiedni dźwięk. Stroi ten instrument i w jakimś sensie nadaje ten ton. Trochę tego kamertonu próbowałem na dole uchwycić, a reszta to jest próba zobrazowania pulsowania przez organiczne formy samego ruchu. Rzeźba trochę drży też fizycznie, bo w miejscu jej usytuowania wieje wiatr, a że praca ma liny, to dodatkowo poruszają się te elementy. Był rok 2005. Wtedy nie zawalczyłem, ale miałem okazję się zaprezentować. Biennale jest świetnie zorganizowane. Ma wspaniałą tradycję porównywalną do Biennale w Wenecji. W Japonii jest to wielkie wydarzenie artystyczne.

Dwa lata później organizatorzy zrezygnowali z podawania tematu konkursu. Na Biennale wpłynęło około 700 prac. Mam takie zdjęcie z 2007 roku. Jest wielka hala, a na stołach są ustawione makiety. I spośród tych 700 prac jury wybiera 10. Nota bebe, przy wysłaniu makiety do Japonii i opłacie wpisowego miałem na poczcie ogromne trudności. Mimo perypetii, projekt wysłałem. Nagradzanie prac z tej dziesiątki odbywa się po dostarczeniu do Japonii oryginalnych rzeźb w pełnej już skali. Zapakowałem ją do dwóch gigantycznych skrzyń i wysłałem samolotem do Japonii. Potem tam poleciałem na jej montaż. I za nią otrzymałem Grand Prix. Gdy ogłaszano wyniki konkursu, byłem już w Krakowie, otrzymałem informację przez telefon i nie mogłem w nią uwierzyć, ogromna radość.

Teresa Madej: - Rozumiem, że nagroda/honorarium pokryło wszystkie koszty.

Piotr Twardowski: To jest świetnie zorganizowane. Jest budżet na wykonanie pracy, jej montaż, a także na produkcję i podróż związaną z instalacją. Natomiast sama nagroda to już prawdziwa bajka – można z niej wygodnie żyć przez kilka lat. Jest w tym dużo przyjemności, a na dodatek bonus. Czasem ktoś mnie pyta, ile zarabiam. Jeśli pracuję nad rzeźbą przez osiem miesięcy, to ile powinienem zarobić?

Teresa Madej: - Czy ma Pan już wrażenie, że odkrył Pan i oswoił „przestrzeń” w sensie rzeźbiarskim i „zapisał” ją w rzeźbie? Czy to jest już ten moment?

Piotr Twardowski: Wydaje mi się, że nigdy nie będę miał tej pewności. To są próby dialogu z przestrzenią, badania, doświadczania, jak to działa, jak przestrzeń reaguje na rzeźby. To tak, jakby zapytać, czy artysta stworzył już idealne dzieło. Myślę, że jeśli artysta kiedykolwiek stworzyłby idealne dzieło, przestałby tworzyć.

Teresa Madej: - Sądzę, że idealne dzieło nie jest możliwe... To domena Stwórcy.

Piotr Twardowski: I dobrze, bo nie mielibyśmy potrzeby dążenia do tego ideału. Ta przestrzeń poodkrywała przede mną wiele tajników, ale ciągle jestem w drodze, może nie na początku, ale jeszcze długa droga przede mną.

Teresa Madej: - Dobrze, że wybór tej drogi okazał się odwzajemnioną miłością. Jest Pan w pięknej relacji z przestrzenią i widzem. Gdyby tego nie było, nie byłoby tych licznych Grand Prix. Ta wielka pasja, niepodbudowana jednak laurami, nie byłaby tak kreatywną i kreacyjną, zbliżającą się do ideału dzieła.

Piotr Twardowski: Myślę, że za dużo powiedziane. Powiem tak, losy są różne. W Argentynie byłem w sumie trzy razy. W 2006 roku byłem najmłodszym uczestnikiem konkursu i otrzymałem wtedy Grand Prix. To było dla mnie niesamowite przeżycie – tłumy na widowni, atmosfera była elektryzująca. Moja praca nosiła tytuł „Jeden akord”, jak Pani to nazywa, „muzyczna”. Tematem była „Muzyka”. Pomyślałem wtedy: jeśli to ma być muzyka, to niech będzie chociaż jeden akord, bo całej muzyki nie da się przecież oddać. Nawet najwięksi geniusze nie podjęliby się takiego zadania. Ale akord – trzy dźwięki – jest bardziej uchwytny, bo muzyka to tak złożony temat.
Po wygraniu Grand Prix uznałem, że nie ma sensu wracać, bo co więcej mogę osiągnąć? Minęło jednak trochę czasu, a ja pomyślałem, że to takie piękne miejsce, więc dlaczego nie spróbować jeszcze raz. W 2014 roku zrobiłem pracę „Tylko słuchaj” ze stali nierdzewnej, ale tym razem nie otrzymałem żadnej nagrody.

Później organizatorzy wpadli na pomysł zrobienia finału finałów, zapraszając wszystkich, którzy wcześniej zdobyli Grand Prix. To było w 2018 roku, a tematem była „Identyfikacja w ruchu”. Stworzyłem wtedy pracę przedstawiającą układ kosmiczny, w którym metalowy obiekt porusza się w trajektorii ruchu – gdy ktoś go wprawi w ruch, zaczyna się obracać. Nazwałem ją „PT-18” (Piotr Twardowski, 2018), tak jak nazywa się obiekty przelatujące blisko Ziemi. Otrzymałem wtedy II nagrodę, a co dla mnie najważniejsze – Nagrodę Rzeźbiarzy, czyli uznanie od wszystkich rzeźbiarzy, którzy wcześniej zdobyli Grand Prix. To był dla mnie prawdziwy zaszczyt, najpiękniejsze zwieńczenie wysiłku, jaki włożyłem w swoje prace.

Po tych sukcesach uznałem, że temat jest już dla mnie zamknięty. Jednak w tym roku dostałem propozycję, by w Chaco wystąpić w roli jurora. To była zupełnie inna rola i czułem się trochę dziwnie. Wcześniej ciężko pracowałem jako uczestnik, a teraz miałem dużo czasu, obserwując, jak inni tworzą. Kiedy ustalaliśmy zasady oceny konkursowych prac, zapytałem, czy kiedykolwiek Nagroda Rzeźbiarzy pokryła się z werdyktem jury. Odpowiedzieli, że nigdy się to nie zdarzyło. A jednak, kiedy byłem jurorem, tak się stało. Uznaję to za osobisty sukces. W jury byli jeszcze Meksykanin i Wenezuelczyk – we trójkę wybraliśmy tę samą pracę, którą wytypowali rzeźbiarze biorący udział w biennale.

Teresa Madej: - Totalna zgodność!

Piotr Twardowski: Tak, totalna zgodność, która się nigdy wcześniej nie zdarzyła.

Teresa Madej: - Panie Piotrze, gratuluję i bardzo dziękuję.

Piotr Twardowski: Dziękuję bardzo.

Skomentuj

- Treść komentarza powinna być związana z tematem artykułu.
- Komentarze naruszające netykietę będą usuwane.
- Portal ezamosc.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
- Użytkownik publikując komentarze reprezentuje własne poglądy i opinie, biorąc pełną odpowiedzialność karną i cywilną za publikowane treści.
- Pola wymagane są oznaczone *
- Twój adres email nie będzie opublikowany
- Korzystając z opcji 'komentarz', akceptujesz zasady regulaminu i politykę prywatności.
- Aby dodać komentarz, musisz zaznaczyć pole "Nie jestem robotem", tym samym potwierdzasz, że akceptujesz zasady regulaminu

Powrót na górę

Sekcje

Polecamy

ezamosc.pl

Reklama

Narzędzia

Follow Us