Kat Zamojszczyzny i warszawskiej Woli
- Napisane przez Bogdan Nowak
- 1 komentarz
- Czytany 3232 razy
- Wydrukuj

Typowa natura żołdacka. Przed swym wstąpieniem do SS służył już w legionie hiszpańskim (chodzi o legion Condor – przyp. red.) – pisał o Oskarze Dirlewangerze SS-Obergruppenführer Erich von dem Bach-Zalewski. "Osobiście nieustraszony i dzielny, podtrzymywał swój autorytet tylko przez największą brutalność. Nałogowy pijak i łgarz (...). Chociaż wiedział, że ma wielu wrogów wśród porządnych ludzi (co ciekawe Bach-Zalewski miał zapewne także siebie na myśli – przyp. red.), umiał jednak tak zatrzeć ślady przestępstw, że nigdy nie można mu było niczego dowieść. Takie postępowanie ułatwiały mu nieograniczone względy, jakimi się cieszył u Hitlera i Himmlera".
Doktor i gwałciciel
Kim był ten dziwny człowiek? Oskar Dirlewanger urodził się 26 września 1895 r. w Würzburgu. Walczył w I wojnie światowej, został ranny (przyznano mu wówczas niemiecki Żelazny Krzyż). W latach 1919-1921 służył w różnych jednostkach Freikorps (były to formacje paramilitarne). Potem studiował we Frankfurcie politologię. Tam zdobył doktorat. W lipcu 1934 r. trafił do więzienia za gwałt na czternastoletniej dziewczynce (pozbawiono go wówczas akademickiego tytułu doktora). Po dwóch latach wyszedł z więzienia w Ludwigsburgu i... znowu zgwałcił kobietę.
Zesłano go za to do obozu w Welzheim. Dirlewangerowi pomógł wówczas Gotlob Berger, czołowy ekspert SS do spraw selekcji rasowej. Uznano, że skazaniec mógłby się "zrehabilitować" podczas wojny domowej w Hiszpanii. Według swoich przełożonych spisał się tam znakomicie. W latach 1936-1939 Dirlewanger szkolił żołnierzy Legionu Condor, za co w 1940 r. unieważniono mu wyrok "o obrazę obyczajności". Odzyskał wówczas tytuł doktora oraz został przyjęty do NSDAP, a potem do SS. To wtedy utworzył brutalne SS-Sonderkommando Dirlewanger. Nie była to typowa formacja.
Pułk SS "Dirlewanger" (zwano go także brygadą "Dirlewanger") szybko zdobył ponurą sławę. Tylko 5 proc. jego składu stanowiły osoby wcześniej nie karane (byli to zwykle dowódcy). Aż 50 proc. stanowili natomiast niemieccy kryminaliści, których warunkowo zwolniono z więzień. Reszta była dezerterami z innych armii oraz volksdeutschami. Członkami tej brygady pogardzali nawet niektórzy żołnierze Wehrmachtu, a Brigadenführer SS Ernst Rode, podczas zeznań, które złożył po wojnie w Norymberdze, nazwał żołnierzy Dirlewangera "gromadą świń". Byli oni jednak tak naprawdę czymś znacznie gorszym: bestiami w ludzkiej skórze. Ich okrucieństwo było wręcz niewyobrażalne.
W 1940 r. oddział Dirlewangera został przydzielony do dystryktu lubelskiego Generalnego Gubernatorstwa. Ponadto sam Dirlewanger został mianowany komendantem obozu pracy dla Żydów w Starym Dzikowie, w powiecie lubaczowskim (obóz działał od wiosny do późnej jesieni 1940 r).
Zdziczała "gromada świń"
"W listopadzie (1941 r.) przeprowadzono próbną operację, w czasie której z siedmiu wiosek wysiedlono ponad 2 tysiące Polaków, żeby zrobić miejsce dla 105 rodzin volksdeutschów przybyłych z dystryktu radomskiego" – czytamy w wydanej ostatnio książce Martina Winstone pt. "Generalne Gubernatorstwo. Mroczne serce Europy Hitlera". "Ewakuację przeprowadzili członkowie brygady SS dowodzonej przez Oskara Dirlewangera (...). Odilo Globocnik (chodzi o dowódcę SS i policji na dystrykt lubelski – przyp. red.) wykorzystywał już wcześniej ludzi Dirlewangera jako załogę obozu pracy w Bełżcu w 1940 r. oraz obozu Janowskiego w 1941 r. Sięgnięcie po takich ludzi oznaczało, że akcja nie miała być przeprowadzona delikatnie".
O uczestnictwie SS-Sonderkomando Dirlewanger w tzw. próbnym wysiedleniu Zamojszczyzny pisał także Johannes Sachslehner (jest on autorem biografii Amona Leopolda Gőtha, komendanta obozu koncentracyjnego Płaszów, likwidatora gett w Krakowie i Tarnowie, znanego m.in. ze słynnego filmu pt. "Lista Schindlera"). Ta duża, niemiecka operacja została przeprowadzona w dniach 6-25 listopada 1941 r. Wysiedlono wówczas m.in. mieszkańców Wysokiego, Białobrzegów, Bortatycz, Huszczki Małej i Huszczki Dużej.
Niemcy wykorzystali doświadczenia zdobyte na Zamojszczyźnie. W 1942 r. brygada Dirlewangera walczyła z partyzantką radziecką na Białorusi. Palono i pacyfikowano tam całe wsie, mordowano też na masową skalę miejscową ludność cywilną. Niemieccy dowódcy patrzyli na to bestialstwo z uznaniem. Podkreślano głównie dzielność bandytów w niemieckie mundury.
"O ile złe były moralne właściwości brygady Dirlewanger, o tyle wysoka była z drugiej strony jej wartość bojowa" – podkreślał Erich von dem Bach-Zalewski. "Składała się ona wyłącznie z karanych poprzednio kryminalistów i przestępców politycznych, którym była zapewniona amnestia, o ile wykażą się męstwem w walce. Byli więc ludźmi, którzy nie mieli nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Dlatego też narażali swe życie bez wahania".
Erich von dem Bach w latach 1943-1944 był dowódcą niemieckich oddziałów, które używano do walk z partyzantami w okupowanych państwach. Tak pisał dalej o żołnierzach dowodzonych przez Dirlewangera:
"Byli świadomi tego, że mają złą sławę zarówno u swoich, jak u nieprzyjaciela i dlatego nie mogą oczekiwać żadnej łaski" – notował von dem Bach. "W walce nie dawali pardonu, jak i nie oczekiwali go sami. Brygada Dirlewangera miała wskutek tego straty sięgające trzykrotnej liczby w stosunku do stanu początkowego. Do tego trzeba dodać, że był w niej wysoki procent ludzi uprzednio karanych za kłusownictwo, którzy posiadali zadziwiającą sprawność strzelecką. W związku z tym wytworzyła się w brygadzie swoista ambicja: tylko celny strzał do przeciwnika na dalszą odległość zasługiwał na uznanie".
Rzeź warszawskiej Woli
W skład brygady Dirlewangera wchodziły dwa bataliony, kompania przeciwpancerna oraz kompania miotaczy min. W 1944 r. jednostka liczyła 860 osób. Wówczas wcielono do niej (jako uzupełnienie) dodatkowych 2,5 tys. żołnierzy. Już 4 sierpnia (kilka dni po wybuchu Powstania Warszawskiego) brygada została użyta do walki przeciwko powstańcom. Dzień później psychopaci i kryminaliści dowodzeni przez Dirlewangera (wspólnie z innymi, niemieckimi oddziałami) wkroczyli na warszawską Wolę.
Tam odbyła się masowa rzeź cywilnej ludności. Ludzi wyganiano z domów i pędzono na miejsca straceń. Systematycznie popalano także budynki w tej dzielnicy miasta. Ocenia się, że podczas tej masakry zginęło ponad 40 tys. osób. Potem batalion Dirlewangera uczestniczył także w wielu innych, bestialskich akcjach pacyfikacyjnych, które przeprowadzono w Warszawie. Trudno je zliczyć. Przerażały one nawet niemieckich żołnierzy.
"Dirlewanger stał ze swymi ludźmi i się śmiał. Przez plac pędzili pielęgniarki z (...) lazaretu, nagie z rękami na głowie. Po nogach ciekła im krew. Za nimi ciągnęli lekarzy z pętlą na szyi (...). Szli pod szubienicę, na której kołysało się już kilka ciał. Kiedy wieszali jedną z sióstr, Dirlewanger odkopał jej cegłę spod nóg" – wspominał po wojnie jedną z egzekucji Mathias Schenk, Belg, który jako niemiecki saper szturmowy służył w Warszawie.
Żołnierz widział też inne "wyczyny" Dirlewangera i jego podkomendnych. "Wysadziliśmy drzwi, chyba do szkoły. Dzieci stały w holu i na schodach. Dużo dzieci. Rączki w górze. Patrzyliśmy na nie kilka chwil zanim wpadł Dirlewanger" – wspominał Schenk. "Kazał zabić. Rozstrzelali je, a potem po nich chodzili i rozbijali główki kolbami. Krew ciekła po tych schodach. Tam w pobliżu jest teraz tablica, że zginęło 350 dzieci. Myślę, że było ich więcej, z 500".
Brutalna sprawiedliwość
W 1944 r. niemieckie dowódco uhonorowało Dirlewangera Krzyżem Rycerskim Krzyża Żelaznego (Polacy nazwali go "rzeźnikiem Warszawy"). Po Powstaniu Warszawskim brygadę Dirlewangera skierowano na Słowację i na Węgry. Potem przeniesiono ją nad Odrę, dokąd dotarł w tym czasie front niemiecko-sowiecki. W tych walkach "obronnych" Dirlewanger został ranny.
"Gdy dochodził do zdrowia w bawarskim Altshausen, schwytały go francuskie oddziały okupacyjne; został rozpoznany przez polskich jeńców i w niejasnych okolicznościach pobity tak dotkliwie, że zmarł na skutek pęknięcia czaszki" – pisał Norman Davies w książce "Powstanie` 44"". "Oto brutalna sprawiedliwość".
Niektórzy historycy uważają, że pobicia mogli dokonać byli żołnierze Powstania Warszawskiego. Jako datę śmierci Dirlewangera podaje się 7 czerwca 1945 r.
Bogdan Nowak
Żołnierze Dirlewangera na ulicy Focha w Warszawie.
1 komentarz
-
Przynajmniej poniósł karę. Inni kaci Powstania wykręcili się - po kilku latach więzienia powychodzili na wolność. A jak byłliskazywani to za mordowanie Żydów. Faktycznie bezkarni pozostali zarówno Bach-Zelewski, jak i Reinefarth, czy Hahn z Geiblem. Taka to była sprawiedliwość. Ci krwawi oprawcy powinni zostać straceni.