Przeklinam przymus, który kazał zabijać
- Napisane przez Bogdan Nowak
- Skomentuj jako pierwszy!
- Czytany 2619 razy
- Wydrukuj
Scena wprawdzie odbywa się we wnętrzu jakiegoś dworu lub urzędu, ale sportretowany lazaret jest dość prymitywny, polowy (świadczy o tym prowizoryczna prycza oraz siano rozłożone pod ścianami).
Martwy „Czerwony baron”
To obrazek propagandowy. Dzisiaj nadal jednak robi wrażenie: kiedyś musiał zapewne wywoływać łzy. I to po obu stronach frontów I wojny światowej. Skąd takie przypuszczenie? Niedawno natknąłem się na relację Arthura „Roya” Browna, kanadyjskiego pilota, który uważał, iż zestrzelił najsłynniejszego pilota wszechczasów: asa niemieckiego lotnictwa, Manfreda von Richthofena, („Czerwonego barona”). W kwietniu 1918 roku został on strącony w bitwie nad Sommą (w jakich to się stało dokładnie okolicznościach? Do dzisiaj zdania na ten temat są podzielone). Richthofen z trudem wylądował na terytorium wroga, a potem zmarł za sterami swojego wymalowanego na czerwono Fokkera. Jego ciało umieszczono następnie w jednym z hangarów należących do „sprzymierzonych”. Brown wybrał się wówczas odwiedzić zmarłego. Co zobaczył?
„Kiedy podszedłem bliżej widok Richthofena przeraził mnie” – pisał Brown. „Wydawał się tak mały i delikatny. Wyglądał bardzo sympatycznie, jego stopy były wąskie jak u kobiety, Miał na nich wypolerowane, ułańskie buty. Biła z niego prawdziwa elegancja, tak nieadekwatna do wyświechtanego ubrania lotnika (…). I nagle poczułem się źle, nieszczęśliwie, jakbym dokonał czegoś haniebnego (…). Czułem wstyd, gniew przeciwko samemu sobie (…). I w głębi serca przeklinam przymus, który kazał mi zabijać, zgrzytałem zębami przeklinając wojnę. Gdybym tylko mógł, z chęcią przywróciłbym go do życia (…). Odszedłem. Nie czułem się jak zwycięzca”.
Zapewne nie on jeden miał takie odczucia. I wojna światowa była wyjątkowo krwawa, ale żołnierze walczących armii zwykle traktowali się z szacunkiem. W obliczu śmierci było to regułą…
Wielu „jedynych”
Jakiś czas temu dostałem od Stanisława Rudego, kolekcjonera, byłego dyrektora Zamojskiego Domu Kultury, kilkanaście starych zdjęć i pocztówek. Na jednej z nich widać oddział niemieckich żołnierzy. Jest ich kilkuset. Podobno tę fotografię wykonano w Zamościu. Jeśli to prawda, musiał to być 1915 rok. Zdjęcie jest bardzo zniszczone, niewyraźne. Jednak gdy je powiększyłem, wyostrzyłem i rozjaśniłem: ujrzałem twarze dziarskich germańskich wojaków, w większości bardzo młodych ludzi. Miałem wrażenie jakby właśnie… wyłonili się z nicości. Fotografia, jest zapewne ostatnim śladem ich istnienia. A przecież każdy z nich był zapewne dla kogoś owym „jego jedynym”, wytęsknionym, wyczekanym.
Gdy fotograf wykonywał to grupowe zdjęcie, do końca wojny było jeszcze daleko. Można się domyślać, że niewielu sfotografowanych wojnę przeżyło. Taki los spotkał zresztą miliony żołnierzy walczących armii. Co niezwykłe, z osłabienia zaborczych „sił” urodziła się niebawem tak długo oczekiwana, wyśniona przez naszych przodków - Polska. Cena była straszliwa (na frontach I wojny światowej poległo także wielu Polaków w mundury walczących ze sobą stron). Dzisiaj świadczą o tym tylko zapomniane cmentarze, strzępy wspomnień, zapiski w pożółkłych listach i na kartach pocztowych oraz zdjęcia i rysunki. A przecież od zakończenia I wojny światowej minęło jedynie sto lat. Czy to tak dużo?